wtorek, 30 marca 2010

Słońce, Święta, porządki i .....antybiotyki.








L4 do końca tygodnia. Kaszel daje mi tak w kość, że naprawdę nie mam siły na kraftowanie, mądrzejsze czytadła, planowanie potraw na Wielkanoc, nie mówiąc o porządkach. Mam nadzieję , że z dnia na dzień będzie lepiej i w miejsce kaszlu, bólu brzucha i innych takich przyjemności pojawi się energia - w końcu zbliżają się jedne z najpiękniejszych i najgłębszych dni w roku. W związku z tym nasze mieszkanko przybiera nowe dekoracyjne szaty w tych miejscach, które spotkały już środki czyszczące i szmatę. Nie będzie tego dużo, ale mam nadzieję, że odczuwalnie.


Na oknie w jadalni zawisła gałązka z wydmuszkami i papierowymi kwiatkami, towarzyszy jej cudownie rozświetlony witraż Gosi - jej dzieła jeszcze się tu przewiną.







A w dużym pokoju na oknie wisi gałązkowa kula, którą całą ozdobiłam borówkowymi gałązkami i strusim piórem. Na co dzień na oknie wisi gosiowy anioł, który nas pilnuje. Niestety nie widać tej soczystej zieleni listków, bo trudno zrobić to zdjęcie.


Na parapecie już wyrosła rzeżucha - w tym roku nie zapomniałam i na Wielkanoc będzie dorodna.


A na ścianie z grafikami i pamiątkowymi fotografiami zawisł borówkowy wianek.


W końcu też pojawiły się gałązki, które ozdabiają nutkowe jajka, papierowe kwiatki i kilka filcowych potworków, które też miały być jajkami.


A papierowe kwiatki są z karbowanej wstążki do bukietów, cienkiej wstążeczki i drewnianych koralików. Proste i dość efektowne.


W jadalni dumnie prezentuje się niedzielna palma w dzbanuszku, który kupiłam (ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu) w sklepie z serii "wszystko po 4 złote". W pobliżu dzbanuszka pojawiły się dwie drewniane pisanki. Zobaczyłam je w jakimś sklepie i przypomniały mi się takie same drewniane jajka, które dała mi kiedyś babcia ze strony taty, której już niestety nie ma. Tamte jajka jeszcze są - zostały u rodziców - ozdabiają wielkanocny koszyk, który dumnie nosi do kościoła mój brat. A te dwa drewniane jajka bardzo mnie cieszą i przypominają o babci. Borówkowy wianek wisi obok pamiątki jej I Komunii Świętej.



Życzę spokojnego i owocnego przygotowywania przede wszystkim siebie do Świąt. A tą pracę niech umila Wam przygotowywanie domu do wpuszczenia w jego progi wiosny, radości i świeżości.

poniedziałek, 22 marca 2010

Wiosenno-wielkonocnie

Zeszły szalony tydzień mamy już za sobą. W sobotę i dzisiaj znalazłam trochę czasu, żeby umyć okna, wyprać firanki, a przede wszystkim wprowadzić trochę wiosny do mieszkania - nie tylko przez to, że w końcu widać świat przez okna:) Tak więc zaczynamy z prezentacją kilku dekoracyjnych motywów, które bardzo ożywiły kuchnię z jadalnią. Zdjęcia nie najlepszej jakości, bo robione wieczorem. Jak zaświeci słońce będą lepsze.


No oczywiście, że wianek na początek! Zawieszony na ukochanej ramie okiennej znalezionej kilka lat temu w czasie spaceru na pobliskich polach. Była czerwona, farbę udało się usunąć. Docelowo ma być ramą na zdjęcia, ale póki co zdobi jadalnię.


A to te kwiatki z przedostatniego postu. Wianek oczywiście uważam za nieskończony, ale głęboko wątpię w to, że przed Wielkanocą zmieni szatę.





Plastikowe niebieskie i pomarańczowe jajka zostały naprędce oklejone nutkami, dostały nowe wstążeczki i jak zagoszczą u nas jakieś gałęzie to stworzą zagrany zespół. Obok zeszłoroczne wydmuszki z moim ulubionym motywem kropeczek i zawijasów.


A na koniec obrazek - collage - którego wykonanie umiliło mi jeden wieczór. Materiały ze szwedzkiego sklepu meblowego :), koronki, papierowe serwetki, ceratka materiałowa, stare listy.





Patrzę teraz na te zdjęcia i resztę chyba zaprezentuję, po sesji fotograficznej w naturalnym świetle.

Dobrego tygodnia!

piątek, 19 marca 2010

Ikona MB Kazańskiej

Krótko. To ona ostatnio spędzała mi sen z powiek. Dosłownie i w przenośni. Ważna ikona - na ważny dzień. Chrzest malutkiej Łucji. Zawsze miałam problem z tą ikoną, mimo że tak mało na niej dłoni, które dla mnie są zawsze największym wyzwaniem - szczególnie te Maryjne. Tym razem utrudnienia robił też format - dość niewielki jak na moje ikony - ok. 18x12 cm.



Matka Boża Kazańska

środa, 17 marca 2010

To był BŁĄD!

Błąd!Błąd! Błąd!....czy słyszycie mój głos rozpaczy.....!?Nawet jeśli nie słyszycie, to na pewno zrozumiecie....

W pobliżu mojego miejsca pracy dość duża księgarnia zrobiła wyprzedaż (już czujecie to napięcie...?!) - na całą ofertę księgarni (o zgrozo!), DUŻĄ ofertę - 25% zniżki. Taką zniżkę już się odczuje. Weszłam tam przed chwilą...Wersja oficjalna - służbowo (pracuję w miejscu, gdzie książki kupuje się dużo i często, więc trzeba być na bieżąco;), ale nie będę ukrywać, że najpierw uderzyłam na półki, które staram się zawsze omijać szerokim łukiem, bo nie potrafię bronić się przed ich niezwykle pociągającymi książkami z historii sztuki, rękodzielnictwa ....

No i kupiłam. Nie jedną, a trzy. Ale żeby zrozumieć mój krzyk rozpaczy zaprezentuję jedną:



Już rozumiecie!?

W domu pojawiam się ostatnio ok godz. 20-21, mimo że pracę kończę cudownie urzędniczo o 15.30. Na stole leży ikona, która muszę skończyć do piątku. Do rodziców (jednych i drugich) zaglądam tak sporadycznie, że mi wstyd. Święta tuż tuż, a ja jeszcze z niczym nie ruszyłam. Jeszcze ciągle pojawiają się jakieś natychmiastowe i niezwłoczne zamówienia na kartki i inne drobiazgi. Nie będę wspominać o banałach typu obiady, zakupy, zaległe prasowanie, pranie.....Po drodze jeszcze jakieś urodziny, chrzciny (będę mamą chrzestną!), wyjazd męża na studia w weekend, milion spraw w pracy...

Jedynym przygotowaniem świątecznym jakie poczyniam to małe białe szydełkowe kwiatki do dekoracji, których nauczyłam się już na pamięć z książeczki z lat 80-tych. I taka dumna wokół nich chodzę, że chociaż jednego w okolicy godz. 23.00 uda mi się szybko zrobić, że takie nawet symetryczne (choć nad niemiłosiernie proste)...ach...ach...

A teraz kupiłam tę piekielną książkę! a tam jest kilkadziesiąt takich cudnych kwiatków! a co jeden to ładniejszy! i wszystkie wiosenne! I wszystkiego chciałabym spróbować! Już! Już....



Trzeba było siedzieć w pracy i nie ruszać się sprzed komputera! Mam za swoje! Teraz grozi mi co najmniej chroniczne niewyspanie.... Strzeżcie się księgarń! :) W tych strasznych miejscach czają się niezwykłe historie, które tylko czekają, żebyście przegapiły przystanek , na którym trzeba wysiąść. Tam się czają takie cudowne poradniki, które zrobią wszystko, żebyście odłożyły odkurzacz , a czasem nawet wyjście na spacer - to są takie specjalnie szkolone książki, które wymuszą na Was wyciągnięcie szydełka, masy solnej, papierów i nożyczek. W tych okropnych księgarniach są takie nieziemskie przewodniki, które przeniosą Was w obłędne miejsca, a co gorsza będziecie katowane wspomnieniami z wakacji i planami na następne, które wcale tak szybko nie nadejdą. To jest zmasowana akcja!

A tak na poważnie! Jak będę duża:) i odważę się na poważne decyzje to będę w jakimś bieszczadzkim domu prowadzić warsztaty plastyczno-hendmejdowe i w każdym kącie będą książki, którym będę pozwalała zabierać się w najpiękniejsze zakamarki ludzkiej twórczości. I każdy będzie mógł z tych książek korzystać!

Na koniec anegdota - jestem z rodziny, w której książki zawsze stanowiły ogromną wartość. Rodzice zbierali, kupowali, dostawali książki, które w sporej części teraz my mamy w swoim mieszkaniu (DZIĘKUJĘ). Potem moje studia w Krakowie - nie znalazłam żadnej drogi na uczelnię, na której nie byłoby księgarni lub antykwariatu, więc liczba książek w moim pokoju rosła i rosła.....(błogosławione stypendium naukowe). Jak przeprowadzaliśmy się mężem do wspólnego mieszkania książki przywieźliśmy ostatnie (od pierwszego dnia była z nami tylko Biblia i Muminki), bo przez kilka miesięcy jeszcze remontowaliśmy i szukaliśmy regału, który przynajmniej większość by pomieścił. W końcu w jedną sobotę małym seicento mąż zrobił kilka rund pomiędzy osiedlem rodziców i naszym i w wielkich przezroczystych budowlanych worach przywiózł wszystkie książki. W poniedziałek zbieram się do pracy i nagle słyszę sąsiadki na schodach:
- Tak, tak. Tu mieszkają Ci nowi młodzi. Pani, oni w sobotę książki przywozili. Ja jeszcze tyle książek nie widziałam! Oni chyba do Kowalskich na parter wpadną!
- A firanek ciągle nie mają! - odpowiedziała druga.

I tym miły akcentem kończę! Było dłużej niż miało być, ale przynajmniej przez chwilę nie myślałam o tych szydełkowych cudach.

wtorek, 16 marca 2010

Dość narzekania!



Dość narzekania, rozwodzenia się nad śniegiem (a częściej teraz błotem) na dworze! Takie zwykłe nasze narodowe marudzenie na pogodę-nie-pogodę wnosi chmury do naszych domów i mieszkań. Też żle mi się dojeżdża do pracy - dziś kolejne spóźnienie - mimo, że wyszłam godzinę wcześniej, a autobus zazwyczaj jedzie niecałe półgodziny. Też chciałabym już nie zastanawiać się czy przemokły mi buty, czy po prostu tak mi zimno w stopy. Ale nic z tym nie zrobimy, a marudzenie przenosi się z przystanków autobusowych, klatek schodowych, blogów, stron internetowych, gazet, radia do mojego mieszkania, do naszego życia. KONIEC! nic nie zrobimy! mój domowy geograf zawsze sceptycznie patrzy na długofalowe prognozy pogody (polecam ten serwis! - prognoza na 48h i 84h - nie przestraszcie sie wykresów :), więc zwyczajnie i po prostu zamiast biadolić i sprowadzać jeszcze nieprzyjemną aurę do domów trzeba wprowadzić wiosnę na parapety, ustawić ją na komodach, w wazonach. Kwiaty w domu robią niesamowity klimat, ale kolory także! Z zajęć malarstwa na studiach wyniosłam zdanie: ROZJAŚNIA SIĘ KOLOREM, NIE BIELĄ! Uwielbiam biel w pomieszczeniach - skandynawska surowość jest dla mnie niesamowita, bo te białe wnętrza zawsze wydają mi się ciepłe i przytulne, ale dziś jest czas na KOLOR! narzuty, zasłony, obrusy, wazony!



Teraz wyjdę na hipokrytkę - ja jeszcze nie wprowadziłam zmian w naszym mieszkaniu - paskudny brak czasu i praca nad kolejną ikoną robi swoje. Ale kolorowe kwiaty doniczkowe pojawiły się w Dzień Kobiet i skutecznie działają wiosennie. Przyjdzie sobota - kolor pójdzie w ruch! A póki co zeszłoroczne kwiatki okołomarcowo-kwietniowe. Na polepszenie nastroju!





Słonecznych dni! W domu, w sercu i na śniegu:)


wtorek, 9 marca 2010

Niedzielno-norweskie zdobycze

Same zdobycze lub niespodzianki. Żadnych hendmejdowo-kraftowych tworów.... :( Brakuje mi czasu na radosną i relaksującą twórczość, ale za to relaksujemy się ostatnio na krótkich wyjazdach, odwiedzinach, spotkaniach, koncertach i tym-podobnych.

Zaczynam od zdobyczy z porankowo-niedzielnego targu staroci w Mikołowie:


Na początku pojawił się ON....cudnie wiejski, nieskazitelnie biały, słowo uroczy pasuje idealnie. Mniejszy od stalowego poprzednika, ale nie ukrywajmy - dominuje swym urokiem w też białej kuchni.

Na tym samym stoisku zakupiony został kosz...


Wysłużona, ale solidna polska wiklina. Zapach i dźwięk, który wydaje nie można porównać z żadnymi bambusowo-liściastymi plecionymi koszami, które można teraz spotkać w dużych sklepach z wyposażeniem wnętrz.

Po targu staroci zawitaliśmy na śniadanie do miłych gości (zapach pieczonych francuskich ciastek z jabłkami rozchodzący się na klatce schodowej....ach....). A tam zostałam obdarowana towarzyszką dla czajnika:


Kanka-bańka:) Mimo czystej bieli poczułam nieśmiało wiosnę:)

Pierwsze spotkanie z mikołowskim targiem staroci uważam za niezwykle udane. I jeszcze - skoro o bieli i zdobyczach - to wspomnę jeszcze o skandynawskiej niespodziance, która przyjechała z Natką i Arkiem prosto z Norwegii:


Filcowa szarotka - broszka znaleziona na ulicy - wtajemniczeni wiedzą, że takie pamiątki są z Norwegii najfajniejsze i najcenniejsze - to taka nasza świecka tradycja, że za każdym razem przywozimy coś znalezionego.

Na koniec z okazji Dnia Po Dniu Kobiet zapraszam do spotkania z muzyką (kolejnej po Reginie) niezwykłej kobiety - Mademoiselle Karen. Miałam przyjemność być dwa tygodnie temu na jej kameralnym koncercie - niezwykłe! Brak słów, więc kończę. Poszukajcie i posłuchajcie!



wtorek, 2 marca 2010

Drewniane różności

Jak wiadomo wszem i wobec hendmejdowe rzeczy bardzo często stają się prezentami. Zawsze uważałam, że robione własnoręcznie upominki są dla obdarowywanego czymś więcej niż rzeczą. Mają to tak zwane "drugie dno". Jedyna przeszkodą w obdarowywaniu wszystkich bliskich takimi prezentami jest po prostu czasem brak czasu. U mnie np. krytyczny jest wrzesień- odkąd zmieniłam stan cywilny i moja rodzina powiększyła się kilkukrotnie musiałabym zacząć w połowie lipca radosna twórczość, żeby we wrześniu mieć upominki na kilkanaście urodzin, które wtedy świętujemy.

Ale dość prostym pomysłem jest wykorzystanie drewnianych baz do zrobienia np. zabawek, pudełek, skarbonek. Nie odkryłam żadnej Ameryki, ale lubię czasem nawet samej sobie przypomnieć o tych najbardziej oczywistych pomysłach, kiedy w popłochu patrzę na kalendarz....



Jeden z moich ulubionych motywów - latarnia morska. Tutaj oklejona starymi, potarganymi listami i pomalowana zwykłymi akrylami. Funkcja: cieszenie oka. Latarnia jeszcze mieszka na naszej półce...



Żabki, klamerki - zwał jak zwał. Funkcja: ogólnie pojęte przypinanie.




Żyrafa spoglądająca sentymentalnie na familoki. Funkcja: skarbonka.

Żabki i Żyrafa mieszkają od dłuższego czasu w Mikołowie.



Niewielkie pudełko. Funkcje: w zasadzie niewiele:) przy takim rozmiarze.
Pudełko też już gdzieś mieszka.

Zbliża się kwiecień. Według szybkich obliczeń 7 urodzin, 3 rocznice ślubu. W tym roku gratisowo Święta Wielkanocne. Powodzenia sobie życzę:)