wtorek, 27 marca 2012

Papierowa wiklina

(uwaga! szykuje się zmasowany atak pokazywania zaległości)


Powiedzmy, że miejsce i czas tego posta jest celowy. W końcu koszyki w różnej formie i postaci są teraz na czasie.

Bardzo dawno temu poczyniłam pierwsze samodzielne próby z materią papierowej wikliny. Szybko, bezboleśnie i bez efektu w zasadzie. Internetowe instrukcje, tutoriale, filmiki są wielkim darem dla chcących poznawać i uczyć się nowych technik, ale co spotkanie z żywym człowiekiem, który nam pokaże jak, po co i dlaczego jest absolutnie niezastąpione i po stokroć przyjemniejsze!

Tak więc w sierpniu -w szczycie remontowego szaleństwa skupionego wokół łazienki - pozostawiłam męża pośród gipsów, gładzi i kafelek i udałam się na (niestety tylko) jedne z proponowanych przez Zamek Sztuki i Przedsiębiorczości w Cieszynie (niezwykłe miejsce z niesamowitą ofertą!) warsztatów z wakacyjnego cyklu "Wakacje z dizajnem - Przydasie" (relacje foto).

Uczestniczyłam w warsztatach z wikliny papierowej prowadzonych przez Magdę Godawę - makkireQu. Te kilka godzin otwarło mi oczy na potencjał i urok tej techniki. Koślaczek (czyt. koszyczek), który zrobiłam na zajęciach i pierwszą wykonaną w domu miskę wywiozłam do pracowni, gdzie prowadzę zajęcia plastyczne dla dzieci. Wydrukowałam tam też fotografię jednego z koszyków Magdy Godawy. Jak więc dzieci zaczynają marudzić "proszę pani, mi nie wychodzi", "proszę pani, ja mam brzydko" - to najpierw pokazuję zdjęcie koszyka makkireQu, a potem moje koślawce. Działa.

Nie mam zdjęć tych dwóch pierwszych tworów (czego żałuję), ale za to pokażę przerobiony w koszyk katalog z kafelkami. Już zalakierowany. Od sierpnia czeka na przykrywkę/ wieczko/ klapkę.


Fascynacja. Przerabianie głupich gazet w coś co może dekorować, a przede wszystkim spełniać nową funkcję jest niesamowite. I ma drugie eko-dno. Wymaga trochę cierpliwości, ale drzewa też nie rosną szybko. Polecam i technikę, i makkireQu, i Zamek! ze wszystkich sił i całego serca!

Ptaszysko, czyli zanim wyrzucisz resztki tkanin

Ciągle mnie zaskakuje jak wiele inspiracji znajduję w wirtualnym handmajdowym świecie, z których chciałabym skorzystać. Ze względu na chroniczny brak czasu tylko część z nich przetwarzam z wirtualnego zachwytu na namacalną realizację. Ale w końcu i ja mogę zostawić niewielką instrukcję na wykonanie czegoś co być może kogoś zainspiruje.


Potrzeba chwili zmusiła mnie do wymyślenia czegoś co jednocześnie krok po kroku będzie za mną wykonywać grupa 10 małych artystów w wieku 5-8 lat. Warunków więc było kilka:
1. łatwe
2. szybkie
3. materiały musiałam dla tych 10 osób znaleźć w domu (ze względu na rozpoczęcie przygotowania się do w/w zajęć o godz. 22.00 nie miałam co liczyć na pomoc w postaci otwartych sklepów)
4. coś w temacie wiosenno-wielkanocnym, ale jeszcze nie jajka tudzież koszyczki


Tak powstało ptaszysko z absolutnych resztek (w moim wypadku juty i tkanin), które w zasadzie tylko w jednym momencie wymaga chwycenia za igłę i nitkę , ale i to da się ominąć. Gwarantuję, że wykonanie owego skrzydlatego stwora w prezentowanej przeze mnie postaci dorosłej osobie zajmie maksymalnie 10 minut. Prezentowana wersja jest podstawowa. Wszelkie urozmaicenie i dodatki mile widziane.

1. bezwymiarowy, w zasadzie nawet bezkształtny kawałek juty/płótna będzie podstawą do zrobienia głowy, brzuszka i postrzępionego ogona. Jeśli chcemy długi ogon kawałek materiału powinien być bardziej prostokątny niż kwadratowy


2. Ze ścinków i innych miękkich śmieci tworzymy małą kulkę , którą umieszczamy na środku naszego materiału , ściśle ją nim zawijami i mocno związujemy. Oto głowa


3. Brzuchem - tułowiem będzie podobnie wykonana bryła, ale bardziej podłużna i smuklejsza niż łepetyna ptaszyska. Końcowe związywanie brzucha musi być już bardziej kontrolowane niż chaotyczne - końcówki będą stanowić ogon - warto więc tak ułożyć materiał by kierował się góry (juta, albo sztywne płótno jest do tego idealne)

4. Ogon wymaga teraz oczywiście lekkiego przycięcia


5. Jest więc body:) Teraz skrzydełka. Ja wykorzystałam resztki wszystkich możliwych materiałów, z których udało mi się wyciąć jeszcze kształt łezki. Żeby było efektowniej, a wykonujące ptaka dzieciaki przez chwilę mogły wykazać się twórczym doborem kolorów i wzorów (i przez chwilę przestać wołać "Proszę pani, a dobrze to jest?!" :) na każde skrzydełko przewidziałam trzy łezki. Tu już zaczyna się etap, który można modyfikować i ulepszać.

6. Następuje etap przymocowania skrzydełek -wersja dla posługujących się ostrymi narzędziami - przyszycie. Wersja dla dzieciaków - taśma dwustronna,mocniejszy klej.

7. Dziób. Najprostsza wersja to wycięcie strzałki z filcu i wepchnięcie jej "ogonka" w głowę ptaszyska. Wiem, brzmi brutalnie, ale patrząc z punktu widzenia prowadzącego zajęcia dla grupy bardzo żywych i chętnych do pracy małych artystów jest to bardzo praktyczne. Dzieciaki do tego procederu używały kredek i ołówków. Ja ostrych nożyczek.

8. Oczy można przyszyć, wyhaftować, przykleić lub narysować. Tym sposobem podstawowa wersja ptaszyska gotowa. Moi podopieczni jak zwykle mnie zaskoczyli i
pracę wykonali szybciej niż myślałam, więc po uzbrojeniu ptaków w dzioby, oczy i zawieszki nastąpił "najulubieńszy"moment wszystkich zajęć -ozdabianie! W ruch poszły więc pióra wtykane w ogon, niezastąpione kleje brokatowe, koraliki, wstążki i kokardy, które wylądowały przy szyi lub ogonie i inne absolutnie niezbędne elementy:)

Moja prezentowana tutaj wersja - wykonana na potrzeby tej instrukcji - jest więc ascetyczna i skromna, ale dzięki temu otwarta na wszelkiego rodzaju ulepszacze:)

pozdrawiam!

niedziela, 4 marca 2012

Patyk-wyzwanie


A dlaczego nie?! pierwszy raz zgłaszam się w blogowo - kraftowym wyzwaniu zaproponowanym przez Art Piaskownicę.



Moje uwielbienie do patyków wygrało! a że akurat jakiś czas temu wykorzystałam dwa drewienka z mojej kolekcji morskich patyczków postanowiłam zgłosić leśno- łazienkową makatkę z uchwytem z patyków.



A jedno z moich pierwszych doświadczeń z patykiem to filcowy pojemniczek - chyba jedyna z tych rzeczy, z których jestem tak bardzo dumna...