niedziela, 31 października 2010

Szewc już nie chodzi bez butów!

... w końcu zrobiłam pierwszą ikonę dla nas. Matka Boska Włodzimierska.


Zaraz po niej powstał św. Piotr na zamówienie (jak zwykle rano przed dostarczeniem ikony przypomniało mi się, że nie zrobiłam zdjęcia. Aparatu w domu akurat nie było, więc pozostał skaner do uratowania sytuacji...)


W sierpniu wykonałam też na zamówienie Matkę Boską Kazańską. Przeszukałam cały komputer ze świętym przekonaniem, że zrobiłam jej zdjęcie. Wszystko jednak wskazuje na to , że nie...

Na sam koniec jeszcze praktyczna informacja dla posiadaczy i miłośników maszyn Singera. Jak już pojawiła się u nas taka maszyna musiałam dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Na szczęście Singery mają numery seryjne - bardzo widoczne na metalowej blaszce przymocowanej do stopy maszyny. Dzięki tym numerom można dokładnie dowiedzieć się gdzie i kiedy maszyna została wyprodukowana. Oto adresy stron, na których można znaleźć indeksy numerów seryjnych: ja korzystałam z tego , ale tutaj i tutaj też znajdziecie takie indeksy. Poniżej detal naszej maszyny , który jest dla mnie dowodem na to z jaką dokładnością i dbałością kiedyś produkowano rzeczy (to nie ta blaszka z numerem seryjnym).

Pięknych spacerów i odetchnienia!

wtorek, 26 października 2010

Zaległe sprawy cz.2


Tym razem zdobycze. Dużo się u nas w domu pojawiło ostatnio naprawdę niezwykłych rzeczy. z Zambii przyleciał m.in. fragment surowego hebanu - z niezwykłą fakturą i tak samo zaskakującą wagą. Z Turcji mąż przywiózł dwa małe kamienne dzieła tamtejszych rzeźbiarzy i ceramikę, którą chyba tylko turyści kupują :), ale pasującą do naszej kuchni. Z wiedeńskiego pchlego targu przyjechał do nas najbardziej urzekający wyciskacz do cytryn jaki widziałam, przyjmując oczywiście, że wyciskacz w ogóle może być urzekający... Wyjątkowe rzeczy przesiąknięte wyjątkowymi historiami i wspomnieniami. Dla mnie ważniejsze jest to, że są od wyjątkowych ludzi. To nadaje im wartość, której nie jestem w stanie ocenić. Ogromną, w każdym razie. Ponieważ jedne rzeczy przybywają, inne muszą siłą rzeczy wybyć. Przy tym procesie zauważyłam pewną prawidłowość: wybywają tylko rzeczy, które sama gdzieś kupiłam, nawet jeśli darzyłam je nieprzemijającym zachwytem. Potrafię się rozstać z przepiękną filiżanką z delikatnej porcelany, którą kupiłam na targu staroci, ale nie potrafię się rozstać z niekoniecznie wyrafinowanym przykładowym półmiskiem od kogoś dla mnie ważnego, lubianego, cenionego.


Poniższą prezentację zdobyczy ograniczyłam do trzech rzeczy, które pojawiły się u nas bardzo niespodziewanie...


Półeczka ze śląskiej kuchni znaleziona w pewnym śląskim garażu... Półka wymaga renowacji, a renowacja wymaga czasu, więc z renowacji nici...

Maszyna Singera z 1934 roku wyprodukowana w szkockiej fabryce. Niemalże w idealnym stanie. Spotkana przypadkowo po kilku latach licealna koleżanka w kontekście rozmowy wyżaliła się, że marzy jej się, żeby ktoś przyjechał po tą maszynę, zapakował do samochodu i żył z nią szczęśliwie. Marzenie spełniliśmy w kilka dni po jego zwerbalizowaniu. Maszyna chowa się do stolika, więc spełnia bardzo praktyczne funkcje. Ale ponieważ onieśmiela urodą.....funkcje estetyczne wyparły funkcje praktyczne.

Kącik w jadalni prezentuje się więc tak:

Zdobycz ostatnia, świeża, dzisiejsza. Makatka na metalowym wieszaku. Ręcznie wykonana. Kto wie jaka techniką...?

Zauważona w czasie wynajdywania małych szydełkowych serwetek, które zostaną przeznaczone do ozdabiania opakowań prezentów na Boże Narodzenie. Serwetki ręcznie robione w oszałamiających cenach wahających się pomiędzy 0,50 gr a 1 zł. Makatka zakupiona za równie oszałamiającą cenę 5 zł. Radość spoglądania na nią oraz klimat jaki wniosła w jadalnię: bezcenne.

Jesień, mimo że jest moją ulubioną porą roku, ma to do siebie, że dobrze się ją fotografuje tylko na świeżym powietrzu. Wnętrza są trochę martwe ze względu na brak światła słonecznego. Dzisiejsze zdjęcia, jak i zapewne te pojawiające się tu przez następne tygodnie, trącą lekkim przekłamaniem kolorystycznym. Trudno, taka uroda jesieni.Najważniejsze, że jej rzeczywiste kolory są nie do przekłamania.

Dobrej jesienne nocy i jeszcze lepszego poranka!



poniedziałek, 11 października 2010

Różowo, nad wyraz słusznie!

Bardzo rzadko włączam się w blogowe zabawy. Tutaj nie potrafię się powstrzymać - idea bardzo słuszna! MUSIMY pamiętać! Zachęcam do zagłębienia się w przestrzeń Cynkowego Poletka - nie tylko z powodu różowej przypominajki i rozdawnictwa, ale przede wszystkim z po to, żeby spotkać się z piekielnie inteligentną zabawą słowem i obrazem - skojarzeniem tak zwanym.

poniedziałek, 4 października 2010

Korek



Zawsze miałam sentyment do korków z wina. Z różnych imprez i uroczystości zawsze z nimi wychodziłam. Bliscy i znajomi często też przywożą mi korki ze swoich zagranicznych (i nie tylko) wyjazdów. Ostatnio dostałam nawet gigantyczny korek znaleziony na włoskiej plaży. Korki wrzucam do wielkiego szklanego słoja, któremu niestety pojemność się kończy. Przy coraz częstszym spotykaniu się z gumowymi korkami zatykającymi szlachetne trunki postanowiłam nie uszczuplać mojej kolekcji, tylko z pozornie nieużytecznych, ale urokliwych korków zrobić coś użytecznego.

W ciągu jednego wieczoru powstała podkładka pod gorące garnki tudzież inne czajniczki. Korki najpierw zszywałam w rzędy, a potem rzędy łączyłam lnianym sznurkiem obwiązując je jak tylko się da.





Ponad rok temu w wyniku natychmiastowego zapotrzebowania na obciążniki do obrusu zrobiłam takie oto korkowe spinacze:



A to dwie znalezione inspiracje, które można wykorzystać do zrobienia korkowej tablicy w innej wersji niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni:


(znalezione na Design Sponge)


A to z ostatniego miesięcznika "Moje mieszkanie".

A na sam koniec nie mogę się powstrzymać przed dorzuceniem kilku słów o samym dębie korkowym. O plantacjach tego drzewa czytałam kiedyś w jakiejś portugalskiej sadze. Wcześniej nie miałam pojęcia jak cierpliwym trzeba być, żeby powstała taka niewielka rzecz, która ma służyć człowiekowi i pozornie jest niepotrzebna.
Korek robi się z kory dębu nie uszkadzając go. Okorowuje się obumarłą część kory, jest więc to dla drzewa bezpieczne. Ale trzeba być cierpliwym, bo następny taki zabieg można wykonać dopiero po 9–12 latach, gdy kora się zregeneruje. Dęby korkowe żyją od.150-250 lat, więc w ciągu swojego życia drzewo jest okorowywane ok. 12 razy.

Dla mnie niesamowite. Współpraca z naturą wymaga cierpliwości i szacunku. Nawet, gdy efektem ma być mała rzecz, na którą nie zwracamy uwagi.

Podziwiania drzew tej jesieni!!!niezależnie od jesiennej pogody!

P.S. dzień po napisaniu tego posta: korek ciągle jednak chodzi mi po głowie, więc troszkę poszukałam - zajrzyjcie koniecznie na bloga Ekomania i znajdujący się tu artykuł o wtórnym wykorzystaniu korków. Znalazłam też niewielki artykuł, ale z inspirującymi zdjęciami na Domosferze. Polecam!!!

P.S. 2. Wciągnęło mnie....Wizytowniki z korka są póki co moim faworytem - najbardziej lubię najprostsze rozwiązania i pomysły, ale korkowe wianki też urzekają... Obydwa znalezione tu.