sobota, 27 lutego 2010

Wiosno....!

Trzy dni w górach w czasie wyszarpanego urlopu obudziły bardzo intensywną tęsknotę za wiosną. Kilka migawek - spokój, relaks i oczekiwanie na wiosnę, która powoli nadchodzi.






A to ma być narzuta:) .... 12 kwadratowych motywów jest gotowych. Ile ich jest potrzebnych na narzutę wolę nie liczyć.

Dobrej nocy!


czwartek, 25 lutego 2010

No w końcu - WIANKI !

Tytułowi bohaterzy wkraczają do akcji! Na razie dwa. Obydwa uważam jeszcze za nieukończone. Powstały bardzo szybko, wręcz ekspresowo. "Międzyczas", w którym je wykonywałam był rzeczywiście definicyjnym międzyczasem - krótkim, przewijającym się pomiędzy znacznie ważniejszymi sprawami. Skąd inspiracja, żeby spróbować coś nowego...?Polecam fantastyczną instrukcję w House of Art.



Wiosenno-wielkanocny wianek z koszuli za 2 zł.



...i niewielki detal.


Brudny róż w roli głównej - długo dojrzewałam do tego koloru, ale od dłuższego czasu mnie intryguje i inspiruje.


... jedna z trzech róż. Wokół będą drobne, szklane koraliki. Ale, żeby ozdobić nimi wianek tak jak planuję "międzyczas" musi się jednak po pierwsze znaleźć, a po drugie rozciągnąć...


Coś czuję, że wianków powstanie więcej. . . Nie będę przed tym bronić:)

sobota, 20 lutego 2010

Jesienny filc

Krótko, na temat, hendmejdowo. Filc - od tego zaczęła się u mnie fascynacja blogami. Dziś trzy małe twory, które zrobiłam już jakiś czas temu. Na nich uczyłam się operowania igłami do filcu. Są to moje ulubione jesienno-zimowe motywy: jeż z jabłkami, kasztan i łoś (no oczywiście, że norweski:)



Jeżyk zainspirowany absolutnie niesamowitym Jerzym Oli Smith. Pierwsza "ufilcowana" rzecz na sucho.


Następny był łoś.


I ostatni - kasztan.

Wielokrotnie próbowałam zrobić dobre zdjęcia. Póki co bezskutecznie.

Marzy mi się trochę czasu na spokojne filcowanie. Dobrej soboty!

wtorek, 16 lutego 2010

Ikona św. Rodziny

Dziś (póki co) bardzo krótko i bardzo na temat. Najnowsza ikona - zamówiona na piękne okrągłe urodziny - św. Rodzina. Sfotografowana troszkę inaczej.





wtorek, 9 lutego 2010

Dziś znacznie lżej

Po wczorajszym ciężko-przemyśleniowym poście pora na coś lekkiego i w końcu hendmejdowego. Bez zbędnego gadania - pudełko na biżuterię dostało nowe szaty. Tak wyglądało przez ostatnie trzy lata:



Jak widać stało w otoczeniu innych zacnych i uroczych pudełek i szkatułek (czy ja już pisałam, że lubię różne rzeczy i w ogóle z tym nie walczę....).Duże drewniane i płytkie brązowe są od cudnej Beatki - na wieku drewnianego są narysowane lawendowe pola....ach....no i przede wszystkim mieści ono wszystkie moje korale, bransoletki i inne niezbędne do życia dodatki:) Cudnie skandynawskie szare pudełko jest od Jagody i jej mamy. Ta jego surowość mnie urzeka. No i jak w takim towarzystwie czarno-skóro-podobna kostka ma przebywać....? Tym bardziej, że nasza sypialnia jest dość ciemna (ściany są koloru dobrego budyniu czekoladowego) i szukam wszystkiego co można rozjaśnić. W sumie najlepiej byłoby wytapetować, albo przemalować sypialnię, ale jakoś chyba nie mam sumienia zabierać mężowi nauczycielowi ferii zimowych....

Podsumowując pudełko teraz wygląda tak - nie jest idealne, ale jestem zadowolona:





Niezastąpiona w oklejaniu pudełek i zeszytów materiałowa ceratka (chyba jakoś impregnowana) z Jyska.

A na koniec mała przyjemność, którą sobie wczoraj sprawiłam (pierwotnie miała być na prezent, ale coś mi się zdaje, że rozstanie będzie odkładane)


Filiżanka ze spodeczkiem śląskiej wytwórni Giesche.

Jest wykonana z bardzo delikatnej porcelany i ma po prostu urzekający kształt.

Dobrego dnia! Lepszego niż wczoraj, gorszego niż jutro!

Potęga

Doszłam ostatnio do wniosku, że nie można wszystkich pieniędzy przejadać i opłacać nimi rachunki. Że po to pracuję, żeby móc kupić sobie książkę, a może nawet i dwie! i do tego jeszcze jedną - ha! DWUTOMOWĄ! Wyszłam z księgarni szczęśliwa jak dziecko, ale nie ukrywam z lekkimi wyrzutami sumienia...I to nie jest normalne. Kupno książki, czy płyty powinno być normą, a nie rezygnacją z czegoś innego. Na marginesie powinna dodać, że pracuję w instytucji kultury z zapędami do bycia instytucją naukowo-kulturalną.

Wczoraj weszłam na drugi poziom - ze sklepu muzycznego wyszłam z dwoma płytami. Jedna z nich przyprawiła mnie dziś o ogromny nawał myśli i emocji - najnowsza płyta Reginy Spektor "Far". Jeszcze dwa lata temu nie potrafiłam w Polsce dostać żadnej jej płyty. Moja przyjaciółka sprowadziła mi na urodziny ze Stanów "Begin to Hope" (Ania! ta płyta to jeden z największych skarbów w mojej płytotece! dziękuję!). Wprawdzie wczoraj sama jej nie znalazłam na półce, ale miły pan wiedział o co pytam, a co najważniejsze - gdzie jest to, czego szukam. Uklęknął przed regałem i zza kilku innych płyt, ze samego dołu wyciągnął plik krążków "Far". Po krótkiej rozmowie, wbrew przyjętemu porządkowi alfabetycznemu, który panuje na półkach w tej sieci sklepów, Regina wylądowała na wysokości oczu rozpoczynając tym samym literkę "S'.



Ta niewiarygodna muzyka jest jednym ze skarbów jakie przywiozłam z podróży do Norwegii. Lubię przywozić wyjątkowe rzeczy z miejsc, które odwiedzam. Lubię rzeczy i nigdy z tym nie walczyłam. Ale są takie cuda, które przyjeżdżają z nami z podróży i zostają na zawsze. Nie tłuką się, nie gubią, nie zabierają ich zauroczeni znajomi.
Z wyjazdu w Alpy, gdy wchodziłam z przyjaciółmi na Grossvenedigera przywiozłam doświadczenie absolutnego skupienia przy jednoczesnym wyłączeniu myślenia w czasie, gdy każdy nieopatrzny ruch mógł skończyć się bardzo źle. Z wyjazdu na Wschód Polski przywiozłam niegasnącą fascynację ikonami. A z Norwegii przywiozłam między innymi Reginę Spektor. Złapaliśmy (wtedy jeszcze nie) z moim mężem "stopa" spod Oslo do Göteborga. Samochód prowadził Boliwijczyk. Przez kilka godzin jazdy puszczał nam najbardziej niesamowitą i wciągającą muzykę, jakiej kiedykolwiek słuchałam.

Dzisiejszy dzień -zresztą jak kilka ostatnich - był dość ciężki. Wracałam wieczorem samochodem do domu w towarzystwie Reginy. "Human of the Year" otworzył mi oczy i pozwolił im się spokojnie "zaszklić". Użyję tu kojarzonego z teatrem słowa katharsis...


Potęga! Nie potrafię pisać o rzeczach dla mnie ważnych, ale ta muzyka naprawdę mnie oczyszcza i przenosi w przestrzenie, do których tęsknię; do miejsc, które potrafią uleczyć.










poniedziałek, 8 lutego 2010

Ikony

Dziś pierwszy post skoncentrowany na, nazwijmy to, mojej twórczości. Bo mówiąc o ikonach trudno mówić o hobbystycznej produkcji, albo o craftowaniu.... Ikony zafascynowały mnie dobrych kilka lat temu w czasie wyjazdu do Puszczy Białowieskiej. Sobór w Hajnówce zrobił na mnie tak ogromne wrażenie, że od tego czasu noszę w sobie ogromne pragnienie poznania ikon - a to z natury tych świętych obrazów jest po prostu niemożliwe.

Po pierwszym roku studiów pojechałam na dwutygodniową szkołę pisania ikon do ojców jezuitów do Krakowa. Od tego czasu napisałam 25 ikon. Nigdy nie mam tyle czasu na ikonę ile bym chciała. Nigdy nie potrafię wyłączyć się na tyle z codzienności, żeby praca nad takim obrazem była godna choć w połowie tego co ma przedstawiać.

Wszystkie zrobiłam albo na zamówienie, albo na prezent. U nas w domu nie mamy niestety żadnej.... W jednej z komód czeka piękna lipowa deska. Jest zagruntowana i wyszlifowana "na lustro". Obok deski w pudełku czeka dziesięć płatków prawdziwego złota do pozłocenia aureoli. To będzie nasza ikona....

To kilka ulubionych ikon, które zrobiłam na zamówienie. Są pisane temperą jajeczną na desce. Tła malowane farbą akrylową.


Matka Boska Włodzimierska



Matka Boska Kazańska



Święty Łukasz


Święty Piotr


Święta Rodzina


Tryptyk Deesis

a na koniec Mandylion namalowany temperami na kamieniu z bieszczadzkiej rzeki, który został naklejony na surową, ale wyszlifowaną deskę


Dobrego wieczoru i lepszego niż dziś jutra.

sobota, 6 lutego 2010

Zdobycze, cz.1

Pozornie dwie rzeczy, które teoretycznie nie mają ze sobą nic wspólnego. Pozornie. Na szczęście, bo inaczej nie miałabym pretekstu do napisania posta o skarbach, które czasem wpadają w moje oko, potem w ręce, a potem zostają przeze mnie adoptowane - jak to sobie nazywam. Najpierw wyjaśnienie braku pozorów:
  • po pierwsze: obydwie rzeczy ze szczerą radością mogę nazwać Zdobyczami (przez duże Z, bo zasłużyły na to ze względu albo na swoją historię, albo na swój wygląd)
  • po drugie: obydwie były już przez kogoś używane
  • po trzecie (które łączy się z drugim argumentem): zostały kupione w miejscach, gdzie ludzie oddają / przekazują/ sprzedają niepotrzebne im już przedmioty
  • po czwarte (co może być zaskakujące): cena - obydwie kosztowały po 8 zł.
A teraz pierwsza bohaterka - oto ona:


Sukienka.... czyż nie jest piękna... Po prostu: kupiona w szmateksie, przez kompletny przypadek, za całe 8 zł. Nie ma żadnego uszkodzenia, żadnej wady. Po prostu komuś się znudziła, albo przestał się do niej mieścić ;) Koronki robią taki klimat, że spoglądając na nią czekam na wiosnę. Jeszcze tylko jeden detal, nie mogę się powstrzymać....



A teraz druga rzecz - a właściwie mały skarb składający się z ośmiu takich samych elementów ( jak zobaczycie to zrozumiecie dlaczego kupiłam wszystkie, nawej jeśli niektóre są uszkodzone):




Na początku nie wiedziałam do końca co to jest.... Ale od kilku lat, jak widzę biało-niebieski fajans, to nie potrafię obojętnie przejść obok.... Tak więc pochyliłam się nad dziesięcioma okrągłymi płytkami ceramicznymi z metalowymi obręczami (niektóre są pęknięte i trzymają się dzięki tym obręczom) i po odwróceniu każdej z nich (to mój niekontrolowany odruch - wszystko co ceramiczne jest od razu odwracane, żeby znaleźć znaki wytwórcze, albo inne ciekawe informacje, które kryją na swych spodach talerze, filiżanki, wazy) na spodzie znalazłam takie oto oznaczenia:



Może być słabo widoczne, ale pisze: Dec. 1926 - czyli December 1926. Żadnego symbolu wytwórni, tylko data - grudzień 1926. Pierwszy raz się z tym spotkałam. Co w tych niewielkich podstawkach jest takiego, że ktoś zdecydował się na ich spodzie na wieczność zostawić niemalże datę dzienną. Czy zostały wtedy wyprodukowane, czy może sprezentowane na ślub przez zamożną ciotkę, która w zaprzyjaźnionej fabryce dopłaciła, by pojawił się miesiąc i rok zamążpójścia jej siostrzenicy... Takie pytania zadawałam już sobie w momencie, gdy dziesięć okrągłych ceramicznych niewiadomych spoczywało w mojej torbie.

Kupiłam je na targu, w centrum miasta, ale nie na targu staroci - tylko na takim normalnym z warzywami i pachnącymi owocami, jajkami ze wsi i fantastycznym stoiskiem z nabiałem. Na takim targu, gdzie na jego obrzeżach pokrzywdzeni przez los ludzie sprzedają co mają, albo co znajdą na strychach u swoich krewnych. Kupiłam już tam wiele niezwykłych, pięknych i ciekawych rzeczy (przyjdzie czas, żeby kilku ulubieńców tu przedstawić). Żeby nie było wątpliwości - wszystkie dziesięć podstawek kosztowało razem 8 zł.

Fascynacja biało-niebieskimi krążkami pozwoliła odnaleźć mi odpowiedź na pytanie co to tak naprawdę jest i do czego służy. Są to rzeczywiście podstawki - używało się ich w śląskich kuchniach pod szklanki. Jak przychodzili goście to w dzisiaj tak zwanym pokoju gościnnym dostawali herbatę lub kawę w filiżankach, więc podstawki nie były potrzebne. Natomiast sąsiadki, które przychodziły na klachy (plotki, pogaduchy) przy kuchennym stole herbatę, albo świeżo ugotowany kompot dostawały w szklankach, które stawiały na takich właśnie podstawkach. Więc teoria o zamożnej ciotce raczej upada..... Raczej kupiłaby swojej siostrzenicy piękny serwis, niż inwestować pieniądze w specjalny nadruk na spodzie podstawek, który będą używały sąsiadeczki bardziej zainteresowane brudnymi oknami "tej z naprzeciwka"...

Rozpisałam się...ale czy takie skarby nie dają Wam więcej radości, niż kupienie nowych rzeczy, które produkowane są w sporych nakładach. Czy nie daje Wam radości świadomość, że dana rzecz kupiona za kilka groszy ma za sobą ogromną historię, nawet jeśli to jest zwykła podstawka pod szklankę. Dla mnie takie Zdobycze są bardzo cenne i przyjemne.

To już koniec na dziś. I tak na przyszłość - owocnych poszukiwań!