poniedziałek, 27 grudnia 2010
Zielony i czerwony - świąteczny motyw nr 2
Dekoracje na Święta Bożego Narodzenia kojarzą mi się z trzema kolorami: zielonym, czerwonym i białym. I przede wszystkim te trzy kolory przewijają się przez nasze świąteczne ozdoby i dekoracje. Kilka migawek.
Wiele ozdób choinkowych to podarunki od przyjaciół, znajomych i rodziny, tak jak np. ten aniołek, którego dostaliśmy od Jagody.
Święta Rodzina autorstwa Jerzego Chodorowskiego. Mam sentyment do tych świątków. W naszym domu mieszka jeszcze Jezusek Frasobliwy i aniołek tego rzeźbiarza.
c.d.n.
Koronki - świąteczny motyw przewodni nr 1
Grudzień z godnie z oczekiwaniami i przewidywaniami okazał się nad wyraz pracowity, zabiegany, intensywny. Mam nadzieję, że w pewnym stopniu taki szalony czas już się zakończył. Blogowych zaległości prawdopodobnie nie nadrobię. Z resztą nie tylko tych wirtualnych zaległości... Przed świętami nie miałam czasu, ale też możliwości, żeby pokazywać ręko-twórcze dekoracje, prezenty i inne umilacze, na które na szczęście czas znajdywałam. Przyszła więc chwila na poświąteczne podsumowanie.
Jednym z tegorocznych motywów przewodnich były koronki - przede wszystkim szydełkowe serwetki. Kupowałam je już od listopada w wiadomych sklepach za szalone ceny; zawsze zadziwiało mnie to, że czyjąś misterną pracę na szydełku można wycenić na 50 groszy albo 1,50 zł. I to był właśnie jeden z powodów, dla których zdecydowałam się na serwetkowy motyw przewodni - ze względu na szacunek dla rękodzielnictwa (jakkolwiek to górnolotnie brzmi).
Po wypraniu serwetek nastąpiła klejąca zabawa z krochmalem, a po wyschnięciu realizacja planów. Koniakowskie koronki i jedna duża szydełkowa gwiazda zawisły w oknach, by choć troszkę zmienić widok na bloki z naprzeciwka.
Jednym z tegorocznych motywów przewodnich były koronki - przede wszystkim szydełkowe serwetki. Kupowałam je już od listopada w wiadomych sklepach za szalone ceny; zawsze zadziwiało mnie to, że czyjąś misterną pracę na szydełku można wycenić na 50 groszy albo 1,50 zł. I to był właśnie jeden z powodów, dla których zdecydowałam się na serwetkowy motyw przewodni - ze względu na szacunek dla rękodzielnictwa (jakkolwiek to górnolotnie brzmi).
Po wypraniu serwetek nastąpiła klejąca zabawa z krochmalem, a po wyschnięciu realizacja planów. Koniakowskie koronki i jedna duża szydełkowa gwiazda zawisły w oknach, by choć troszkę zmienić widok na bloki z naprzeciwka.
Pozostałe serwetki przeznaczone zostały do pakowania prezentów, a przynajmniej jej znacznej części. Szary papier (jeden z najbardziej plastycznych materiałów jak dla mnie) + koronki + rafia + świerk + szwedzkie papierowe serca.
Śmietnikowa rama-znalezisko też otrzymała szydełkową sposobność do poczucia się zaszronionym oknem.
Motyw wdzięczny i iście zimowy. Materiał szlachetny i naturalny. Koszt wręcz nikły, przy założeniu, że zakupu dokonuje się we wiadomych sklepach. Efekt subtelny, ale z klimatem.
c.d.n.
Śmietnikowa rama-znalezisko też otrzymała szydełkową sposobność do poczucia się zaszronionym oknem.
Motyw wdzięczny i iście zimowy. Materiał szlachetny i naturalny. Koszt wręcz nikły, przy założeniu, że zakupu dokonuje się we wiadomych sklepach. Efekt subtelny, ale z klimatem.
c.d.n.
czwartek, 23 grudnia 2010
Ukojenia i Radości!
niedziela, 31 października 2010
Szewc już nie chodzi bez butów!
... w końcu zrobiłam pierwszą ikonę dla nas. Matka Boska Włodzimierska.
Zaraz po niej powstał św. Piotr na zamówienie (jak zwykle rano przed dostarczeniem ikony przypomniało mi się, że nie zrobiłam zdjęcia. Aparatu w domu akurat nie było, więc pozostał skaner do uratowania sytuacji...)
W sierpniu wykonałam też na zamówienie Matkę Boską Kazańską. Przeszukałam cały komputer ze świętym przekonaniem, że zrobiłam jej zdjęcie. Wszystko jednak wskazuje na to , że nie...
Na sam koniec jeszcze praktyczna informacja dla posiadaczy i miłośników maszyn Singera. Jak już pojawiła się u nas taka maszyna musiałam dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Na szczęście Singery mają numery seryjne - bardzo widoczne na metalowej blaszce przymocowanej do stopy maszyny. Dzięki tym numerom można dokładnie dowiedzieć się gdzie i kiedy maszyna została wyprodukowana. Oto adresy stron, na których można znaleźć indeksy numerów seryjnych: ja korzystałam z tego , ale tutaj i tutaj też znajdziecie takie indeksy. Poniżej detal naszej maszyny , który jest dla mnie dowodem na to z jaką dokładnością i dbałością kiedyś produkowano rzeczy (to nie ta blaszka z numerem seryjnym).
Pięknych spacerów i odetchnienia!
Na sam koniec jeszcze praktyczna informacja dla posiadaczy i miłośników maszyn Singera. Jak już pojawiła się u nas taka maszyna musiałam dowiedzieć się o niej jak najwięcej. Na szczęście Singery mają numery seryjne - bardzo widoczne na metalowej blaszce przymocowanej do stopy maszyny. Dzięki tym numerom można dokładnie dowiedzieć się gdzie i kiedy maszyna została wyprodukowana. Oto adresy stron, na których można znaleźć indeksy numerów seryjnych: ja korzystałam z tego , ale tutaj i tutaj też znajdziecie takie indeksy. Poniżej detal naszej maszyny , który jest dla mnie dowodem na to z jaką dokładnością i dbałością kiedyś produkowano rzeczy (to nie ta blaszka z numerem seryjnym).
Pięknych spacerów i odetchnienia!
wtorek, 26 października 2010
Zaległe sprawy cz.2
Tym razem zdobycze. Dużo się u nas w domu pojawiło ostatnio naprawdę niezwykłych rzeczy. z Zambii przyleciał m.in. fragment surowego hebanu - z niezwykłą fakturą i tak samo zaskakującą wagą. Z Turcji mąż przywiózł dwa małe kamienne dzieła tamtejszych rzeźbiarzy i ceramikę, którą chyba tylko turyści kupują :), ale pasującą do naszej kuchni. Z wiedeńskiego pchlego targu przyjechał do nas najbardziej urzekający wyciskacz do cytryn jaki widziałam, przyjmując oczywiście, że wyciskacz w ogóle może być urzekający... Wyjątkowe rzeczy przesiąknięte wyjątkowymi historiami i wspomnieniami. Dla mnie ważniejsze jest to, że są od wyjątkowych ludzi. To nadaje im wartość, której nie jestem w stanie ocenić. Ogromną, w każdym razie. Ponieważ jedne rzeczy przybywają, inne muszą siłą rzeczy wybyć. Przy tym procesie zauważyłam pewną prawidłowość: wybywają tylko rzeczy, które sama gdzieś kupiłam, nawet jeśli darzyłam je nieprzemijającym zachwytem. Potrafię się rozstać z przepiękną filiżanką z delikatnej porcelany, którą kupiłam na targu staroci, ale nie potrafię się rozstać z niekoniecznie wyrafinowanym przykładowym półmiskiem od kogoś dla mnie ważnego, lubianego, cenionego.
Poniższą prezentację zdobyczy ograniczyłam do trzech rzeczy, które pojawiły się u nas bardzo niespodziewanie...
Półeczka ze śląskiej kuchni znaleziona w pewnym śląskim garażu... Półka wymaga renowacji, a renowacja wymaga czasu, więc z renowacji nici...
Maszyna Singera z 1934 roku wyprodukowana w szkockiej fabryce. Niemalże w idealnym stanie. Spotkana przypadkowo po kilku latach licealna koleżanka w kontekście rozmowy wyżaliła się, że marzy jej się, żeby ktoś przyjechał po tą maszynę, zapakował do samochodu i żył z nią szczęśliwie. Marzenie spełniliśmy w kilka dni po jego zwerbalizowaniu. Maszyna chowa się do stolika, więc spełnia bardzo praktyczne funkcje. Ale ponieważ onieśmiela urodą.....funkcje estetyczne wyparły funkcje praktyczne.
Kącik w jadalni prezentuje się więc tak:
Zdobycz ostatnia, świeża, dzisiejsza. Makatka na metalowym wieszaku. Ręcznie wykonana. Kto wie jaka techniką...?
Zauważona w czasie wynajdywania małych szydełkowych serwetek, które zostaną przeznaczone do ozdabiania opakowań prezentów na Boże Narodzenie. Serwetki ręcznie robione w oszałamiających cenach wahających się pomiędzy 0,50 gr a 1 zł. Makatka zakupiona za równie oszałamiającą cenę 5 zł. Radość spoglądania na nią oraz klimat jaki wniosła w jadalnię: bezcenne.
Jesień, mimo że jest moją ulubioną porą roku, ma to do siebie, że dobrze się ją fotografuje tylko na świeżym powietrzu. Wnętrza są trochę martwe ze względu na brak światła słonecznego. Dzisiejsze zdjęcia, jak i zapewne te pojawiające się tu przez następne tygodnie, trącą lekkim przekłamaniem kolorystycznym. Trudno, taka uroda jesieni.Najważniejsze, że jej rzeczywiste kolory są nie do przekłamania.
Dobrej jesienne nocy i jeszcze lepszego poranka!
poniedziałek, 11 października 2010
Różowo, nad wyraz słusznie!
Bardzo rzadko włączam się w blogowe zabawy. Tutaj nie potrafię się powstrzymać - idea bardzo słuszna! MUSIMY pamiętać! Zachęcam do zagłębienia się w przestrzeń Cynkowego Poletka - nie tylko z powodu różowej przypominajki i rozdawnictwa, ale przede wszystkim z po to, żeby spotkać się z piekielnie inteligentną zabawą słowem i obrazem - skojarzeniem tak zwanym.
poniedziałek, 4 października 2010
Korek
Zawsze miałam sentyment do korków z wina. Z różnych imprez i uroczystości zawsze z nimi wychodziłam. Bliscy i znajomi często też przywożą mi korki ze swoich zagranicznych (i nie tylko) wyjazdów. Ostatnio dostałam nawet gigantyczny korek znaleziony na włoskiej plaży. Korki wrzucam do wielkiego szklanego słoja, któremu niestety pojemność się kończy. Przy coraz częstszym spotykaniu się z gumowymi korkami zatykającymi szlachetne trunki postanowiłam nie uszczuplać mojej kolekcji, tylko z pozornie nieużytecznych, ale urokliwych korków zrobić coś użytecznego.
W ciągu jednego wieczoru powstała podkładka pod gorące garnki tudzież inne czajniczki. Korki najpierw zszywałam w rzędy, a potem rzędy łączyłam lnianym sznurkiem obwiązując je jak tylko się da.
Ponad rok temu w wyniku natychmiastowego zapotrzebowania na obciążniki do obrusu zrobiłam takie oto korkowe spinacze:
A to dwie znalezione inspiracje, które można wykorzystać do zrobienia korkowej tablicy w innej wersji niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni:
A na sam koniec nie mogę się powstrzymać przed dorzuceniem kilku słów o samym dębie korkowym. O plantacjach tego drzewa czytałam kiedyś w jakiejś portugalskiej sadze. Wcześniej nie miałam pojęcia jak cierpliwym trzeba być, żeby powstała taka niewielka rzecz, która ma służyć człowiekowi i pozornie jest niepotrzebna.
Korek robi się z kory dębu nie uszkadzając go. Okorowuje się obumarłą część kory, jest więc to dla drzewa bezpieczne. Ale trzeba być cierpliwym, bo następny taki zabieg można wykonać dopiero po 9–12 latach, gdy kora się zregeneruje. Dęby korkowe żyją od.150-250 lat, więc w ciągu swojego życia drzewo jest okorowywane ok. 12 razy.
Dla mnie niesamowite. Współpraca z naturą wymaga cierpliwości i szacunku. Nawet, gdy efektem ma być mała rzecz, na którą nie zwracamy uwagi.
Podziwiania drzew tej jesieni!!!niezależnie od jesiennej pogody!
P.S. dzień po napisaniu tego posta: korek ciągle jednak chodzi mi po głowie, więc troszkę poszukałam - zajrzyjcie koniecznie na bloga Ekomania i znajdujący się tu artykuł o wtórnym wykorzystaniu korków. Znalazłam też niewielki artykuł, ale z inspirującymi zdjęciami na Domosferze. Polecam!!!
P.S. 2. Wciągnęło mnie....Wizytowniki z korka są póki co moim faworytem - najbardziej lubię najprostsze rozwiązania i pomysły, ale korkowe wianki też urzekają... Obydwa znalezione tu.
Korek robi się z kory dębu nie uszkadzając go. Okorowuje się obumarłą część kory, jest więc to dla drzewa bezpieczne. Ale trzeba być cierpliwym, bo następny taki zabieg można wykonać dopiero po 9–12 latach, gdy kora się zregeneruje. Dęby korkowe żyją od.150-250 lat, więc w ciągu swojego życia drzewo jest okorowywane ok. 12 razy.
Dla mnie niesamowite. Współpraca z naturą wymaga cierpliwości i szacunku. Nawet, gdy efektem ma być mała rzecz, na którą nie zwracamy uwagi.
Podziwiania drzew tej jesieni!!!niezależnie od jesiennej pogody!
P.S. dzień po napisaniu tego posta: korek ciągle jednak chodzi mi po głowie, więc troszkę poszukałam - zajrzyjcie koniecznie na bloga Ekomania i znajdujący się tu artykuł o wtórnym wykorzystaniu korków. Znalazłam też niewielki artykuł, ale z inspirującymi zdjęciami na Domosferze. Polecam!!!
P.S. 2. Wciągnęło mnie....Wizytowniki z korka są póki co moim faworytem - najbardziej lubię najprostsze rozwiązania i pomysły, ale korkowe wianki też urzekają... Obydwa znalezione tu.
czwartek, 16 września 2010
Kopia
Dagmara i Jolanna pokazały ostatnio na blogach swoje malarskie przedsięwzięcia. Dagmara zachęciła mnie (dzięki za to wyzwanie - bardziej emocjonalne niż techniczne:) do pokazania kopii, którą - tak jak ona - wykonałam na zaliczenie zajęć z malarstwa na studiach. Zajęcia zaliczyłam, ale obraz nie jest dla mnie skończony. Wcale się temu nie dziwię i nie łudzę, że kiedyś to nastąpi, bo powzięłam niemalże świętokradczą próbę wykonania kopii dzieła jednego z moich ukochanych malarzy - Vermeera.
W tych obrazach jest światło o niespotykanej temperaturze, jest powietrze wypełnione wszystko-mówiącą ciszą, jest ten rodzaj zatrzymania, które powinna dawać sztuka. I oczekiwanie - wtych obrazach jest oczekiwanie.
Z życzeniami obcowania z prawdziwą sztuką!
niedziela, 12 września 2010
Zaległe sprawy cz.1
No niestety....doszło do tego, że zaległości muszę dzielić na części....
Pierwsza sprawa! Elamika zaprosiła mnie do relaksującej zabawy, która egoistycznie pozwala choć przez chwilę skupić się na sobie. Tak więc lubię (kolejność nie ma znaczenia):
...poziomki - dla mnie jeden z najszlachetniejszych owoców
...latarnie - (to już wiadomo) taki widok dający schronienie, a poza tym zawsze ładnie się komponują z otoczeniem:)
...Muminki - (to też wiadomo) to ich proste i szczere życie, mimo że bajkowe
...zapach nowego papieru i dźwięk tego bardzo starego
...powroty do domu
...aktywny odpoczynek
...biały ser z młodą rzodkiewką i szczypiorkiem
...jesień (tuż, tuż...)
...spacery zaraz po deszczu
...spotkania z ludźmi, w których w pierwszych chwilach odnajduje się pokrewne dusze (UWAGA!będzie dygresja - w zeszły weekend byli u nas znajomi , których poznaliśmy dwa lata temu na 12-dniowym wyjeździe w Hiszpanii. Od tego czasu nie widzieliśmy się, wymieniliśmy kilka okołoświątecznych listów i okołourodzinowych telefonów. Po tych dwóch latach spędziliśmy wspaniały weekend w błogim uczuciu, jakby wakacje w Hiszpanii dopiero co się skończyły, a co najważniejsze - jeszcze przed ich przyjazdem nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że tak będzie!)
Filcowo-brzózkowy wianek.
Niewielki pomarańczowy wianek zrobiony w trakcie gry w Eurobiznes:)
Malowany kamień w szydełkowym ubranku umożliwiającym powieszenie na ścianie.
(dobra dusza w pracy przywiozła mi z wakacji kilka pięknych płaskich kamieni idealnych do malowania, a wcześniej dębowe deski imponującej grubości docięte już pod obrazy. DZIĘKUJĘ!)
Pierwsza sprawa! Elamika zaprosiła mnie do relaksującej zabawy, która egoistycznie pozwala choć przez chwilę skupić się na sobie. Tak więc lubię (kolejność nie ma znaczenia):
...poziomki - dla mnie jeden z najszlachetniejszych owoców
...latarnie - (to już wiadomo) taki widok dający schronienie, a poza tym zawsze ładnie się komponują z otoczeniem:)
...Muminki - (to też wiadomo) to ich proste i szczere życie, mimo że bajkowe
...zapach nowego papieru i dźwięk tego bardzo starego
...powroty do domu
...aktywny odpoczynek
...biały ser z młodą rzodkiewką i szczypiorkiem
...jesień (tuż, tuż...)
...spacery zaraz po deszczu
...spotkania z ludźmi, w których w pierwszych chwilach odnajduje się pokrewne dusze (UWAGA!będzie dygresja - w zeszły weekend byli u nas znajomi , których poznaliśmy dwa lata temu na 12-dniowym wyjeździe w Hiszpanii. Od tego czasu nie widzieliśmy się, wymieniliśmy kilka okołoświątecznych listów i okołourodzinowych telefonów. Po tych dwóch latach spędziliśmy wspaniały weekend w błogim uczuciu, jakby wakacje w Hiszpanii dopiero co się skończyły, a co najważniejsze - jeszcze przed ich przyjazdem nie mieliśmy żadnych wątpliwości, że tak będzie!)
Zasady zabawy zobowiązują do zaproszenia do niej 10 następnych osób, ale moje opóźnione włączenie sie w zabawę spowodowało, że prawie na wszystkich odwiedzanych przeze mnie blogach przeczytałam już która z was co lubi....więc może zabawa się poczęstują Ci, którzy maja na to szczerą ochotę! a polecam, bo warto się zastanowić nad prostymi rzeczami, które sprawiają nam radość!
***
A teraz szybko zaległe prezenty - na szczęście zaległe w sensie blogowym, czyli pokazane tutaj ze sporym opóźnieniem. (jak robię coś na prezent to niestety najczęściej fotografuję wytwór na chwilkę przed spakowaniem, albo wyjściem z domu, więc jakość zdjęć zostawia wiele do życzenia...)
Filcowo-brzózkowy wianek.
Niewielki pomarańczowy wianek zrobiony w trakcie gry w Eurobiznes:)
Malowany kamień w szydełkowym ubranku umożliwiającym powieszenie na ścianie.
(dobra dusza w pracy przywiozła mi z wakacji kilka pięknych płaskich kamieni idealnych do malowania, a wcześniej dębowe deski imponującej grubości docięte już pod obrazy. DZIĘKUJĘ!)
A na koniec kilka filcowych breloczków, które robiłam na kilka godzin przed wylotem do Norwegii. Breloczki były wręczane przesympatycznym ludziom "złapanym na stopa".
piątek, 27 sierpnia 2010
Powrót
Dwa tygodnie w Norwegii za nami. Zobaczyliśmy bardzo dużo, przeżyliśmy chyba jeszcze więcej. Obrazy mówią więcej niż słowa.
Bergen
Romańska katedra w Stavanger
Stare miasteczko portowe - Skudeneshavn
Drewniany kościół w Eidsborg - jeden z 28 zachowanych tzw. stavkirke
Lysefjorden
Preikestolen - pólka skalna zawieszona 604 metry nad Lysefjorden
Buer breen - jęzor lodowca Folgefonn
Wybrzeże fiordu w Tau -pełne wyrzuconych przez morze skarbów i ....
...pięknych drewienek różnej wielkości
Kjerag - kamień zaklinowany między skałami 1000 metrów nad fjordem...
Kjerag - tego nie można porównać z niczym, co dotychczas widzieliśmy....
a wszystko zostało zapisane w dzienniku pokładowym:)
P.S. Żeby nie było wątpliwości - podróżowaliśmy jak za studenckich czasów po Norwegii - namiot i autostop. W tym roku także dołączyły do tego promy i jedna ośmiogodzinna podróż pociągiem.
Póki co wracam do rzeczywistości. Odgruzowuje mieszkanie z rozpakowanych rzeczy. Życzę spokoju ducha przed zbliżającym się końcem sezonu urlopowego.
Subskrybuj:
Posty (Atom)