Ten post chodzi mi po głowie od momentu, gdy w lutym tego roku zdecydowaliśmy, że to czas, by córa miała swój pokój. Z lekkim lękiem o bezterminowe wyniesienie się na kanapę do tzw. dużego pokoju i radością, że Lidka będzie mieć swoje królestwo i wszystkie skarby w jednym miejscu ;) krok po kroczku wprowadzaliśmy zmiany w jednym z ....dwóch i pół pokoi ("duży", ów dziecięcy, jadalnia połączona z kuchnią - pierwotnie pokój przejściowy) w naszych 44 metrach kwadratowych.
Od tego czasu dysonans pomiędzy moją wizją tego pomieszczenia, a rzeczywistymi prawidłami, jakimi ona się rządzi, zwiększa się z dnia na dzień. Potęgują to niezwykle piękne i coraz częściej pojawiające się blogowe rozważania i realizacje na temat dziecięcych pokoi. Subtelne, wyważone stylizacje, z mocnymi akcentami, ale dominującym światłem. Pełna swoboda do twórczych działań dziecięcych, ale utrzymana w ryzach dobrych klasycznych kilku (dziewczyny, jak Wy to robicie?!) mebli. Akcenty czerni, żółtego, lekkiego pudrowego różu na tle bieli, szarości i błękitów. Skandynawska prostota, surowość i nowoczesność ocieplona dodatkami vintage w kolorach drewna, skóry. Mięsistość faktur i klimat świateł. Wiecie, o czym piszę i wiecie, gdzie znaleźć takie inspiracje.
No i ja miałam wizję. Kulejącą, ale wizję. Pewnie, że zbierałam jakieś rzeczy - tkaniny, dodatki, obrazki. I nawet przez chwilkę kącik z łóżeczkiem, póki był częścią naszej ówczesnej sypialni spełniał kryteria narzucone w mojej głowie. I tak bardzo nie mogłam się doczekać, jak zaczniemy urządzać ten pokój. Szlag trafił wszystko już na etapie ścian:), a potem było z górki. Jak wydawało mi się, że wyszliśmy na prostą, pokojem zaczęła zarządzać Lidka - do czego ma święte prawo - i teraz już wiem, że lepiej nie będzie. Ale jest przynajmniej wesoło. A ten post traktuję, jako usprawiedliwienie, przed sobą.
No to zaczynamy!
Kilka założeń początkowych:
- 3 ściany delikatnie błękitne / szare, malowane
- 1 ściana z tapetą kawa z mlekiem w groszki
- ciemnoszara wykładzina (farby, kredki, ciastolina)
- meble drewniane - musimy je dostosować do drewnianej szafy, która musi zostać w tym pokoju (przypominam - 44 m kw.!) i dwóch komódek, które matka (czyli ja) kupiła jeszcze na studiach i mimo odpadających frontów szuflad jest do nich przywiązana:), a poza tym, będziemy dokupować meble, które nie będą dziecinne, tylko będą mogły stanąć w każdym miejscu w mieszkaniu
- ułożenie mebli zdeterminowane przez brak okien i tylko drzwi balkonowe, dziwne ułożenie wąskiego kaloryfera i betonowej (nie do ruszenia) półki nad nim
Przechodzimy do realizacji. Pokój wymalowany. Chcemy kłaść tapetę. Nie wspomnę ile czasu trwało kupienie jej, bo po co się od razu denerwować. Tapeta, a właściwie ściana - kompletnie krzywa, doprowadziła mojego męża do skraju załamania nerwowego, potargania dwóch rolek, dwudniowego zdrapywania tego co udało się przykleić i kompromisu w postaci tapetowych chmurek i namalowanych kropelek, pomiędzy którymi przewijały się przekleństwa, złorzeczenia i najgorsze epitety skierowane na producentów (papierowych) tapet.
Pora na meble. Wizja swoje, rzeczywistość swoje. Szafa musiała zostać. Obok jedna ze wspomnianych komód i półka nad nią. Praktyka i rzeczywistość wprowadziły tu swoje paradoksalne zasady: na szafie kartony i kosze z ubrankami i zabawkami - bo gdzieś trzeba się pomieścić z rzeczami, a na komodzie i półce pusto, albo nie to co było w planach, bo od jakiegoś czasu jest to ulubione miejsce przesiadywania Lidki...Trzeba tylko przysunąć konika, albo po koszu na pranie (rzeczywistość - w łazience po prostu się już nie mieści) i hop na komodę! Córa, najczęściej z książeczką w ręce, spędza na komodzie mnóstwo czasu.
Druga komoda (węższa) i podarowane nam łóżeczko stoją po przeciwnej stronie. I tu pojawiły się akcenty, które miały wyglądać inaczej, lub których w ogóle miało tu nie być:
- masa rzeczy pod łóżeczkiem, w tym odkurzacz - ale gdzieś to trzeba pomieścić
- zaledwie 10 kul Cotton Ball Lights, bo na więcej nie było funduszy:)
- drewniany karnisz bez końcówek (stoją na szafie), bo na Górnym Śląsku są tąpnięcia i wtedy spadające drewniane końcówki powodują podwyższone ciśnienie i ból głowy (sam karnisz też lubi wypadać, bo z naszej zaprawy między cegłami w latach 50-tych, jak był budowany blok ktoś inny wybudował sobie dom, nam został piach)
- wspomniany kaloryfer i niezniszczalna półka (parapet??) nad nim
Nad wszystkim czuwają ponad stuletnie Anioły odziedziczone po cioci-babci.
Druga komoda (węższa) i podarowane nam łóżeczko stoją po przeciwnej stronie. I tu pojawiły się akcenty, które miały wyglądać inaczej, lub których w ogóle miało tu nie być:
- masa rzeczy pod łóżeczkiem, w tym odkurzacz - ale gdzieś to trzeba pomieścić
- zaledwie 10 kul Cotton Ball Lights, bo na więcej nie było funduszy:)
- drewniany karnisz bez końcówek (stoją na szafie), bo na Górnym Śląsku są tąpnięcia i wtedy spadające drewniane końcówki powodują podwyższone ciśnienie i ból głowy (sam karnisz też lubi wypadać, bo z naszej zaprawy między cegłami w latach 50-tych, jak był budowany blok ktoś inny wybudował sobie dom, nam został piach)
- wspomniany kaloryfer i niezniszczalna półka (parapet??) nad nim
Jakiś czas temu dokupiliśmy drewniany regał - uniwersalny - zawsze może stanąć w innym miejscu mieszkania. Pierwotnie w tym miejscu były drewniane półeczki na przyprawy z ikei, na których w zasięgu reki Lidki wyeksponowane były książeczki. Ale człowiek obrasta w rzeczy, a taki mały - dwulatek- to już w ogóle. I "winne" są temu nie tylko babcie i ciotki, ale rodzice też. Mimo, że staramy siebie i innych mocno ograniczać. Półeczki zamieniliśmy więc na regał. I obojętnie jak bardzo bym się starała, układała, kupowała pudełka, kosze, pojemniczki utrzymane w tej samej kolorystyce, to okolice regału wyglądają jak po przejściu delikatnego huraganu - w najlepszym wypadku. W sumie jakbym coś przeczuwała, bo wszystkie regały w naszym mieszkaniu ustawiamy na ścianie wejściowej do pokoi, więc jak się zagląda do nich to po prostu ich nie widać :)
Nad wszystkim czuwają ponad stuletnie Anioły odziedziczone po cioci-babci.
(chustecznik: ciocia Natka) |
Próba ujednolicenia pudełek na klocki, ciastolinę i inne niezbędne do życia gadżety.
Na najniższym piętrze regału namiastka domu dla lalek - zbieranina mebelków: krzesełka z pchlego targu i szmateksu, mała komoda - empik, duża komoda - ciocia Natka, ławka - giełda kwiatowa, fajansowy zegar, wiatrak i telefon - skarby upolowane na targu staroci przez ciocię Misiurę.
A pod spodem.....wykorzystane puste miejsce !
I lidkowa kolekcja sztuki ludowej gromadzona przez mamę, babcie , dziadka i wujostwo
Już na pewno dało się zauważyć - sowy, sowy, wszędzie sowy. Lidka miała 8 miesięcy jak zaczęła robić u-hu - widząc sowy i tak zaczęła tworzyć się kolekcja.
Paskudny żółty plastikowy konik został potraktowany pasiastą tkaniną, welurem i polarem przez ciocię Helenę. Dzięki temu stał się wyjątkowym przedmiotem w pokoju córy - ciągle tak często przez nią używanym. Ale jak widać różowy wózeczek też jest nieodłącznym elementem naszej codzienności... :)
Blat stolika widoczny jest nad zwyczaj rzadko....
No i muchomorki.Połączenie szarości, beżu i czerwieni bardzo mi spasowało, ale na dłuższą metę nie udało się go powielić i utrzymać. Mała enklawa tego zestawu kolorystycznego zachowała się w okolicach łóżeczka. No i dlatego czerwony odkurzacz trzymany jest pod łóżeczkiem.
I tyle, choć mogłabym jeszcze pisać o swoich oczekiwaniach i rozczarowaniach względem tego pomieszczenia. Zarządza tu córa, jej potrzeby wyznaczają granice, podsuwają rozwiązania. Nie ma co ukrywać - funkcjonalność wielu rzeczy, ale także koszta determinują ich (nie)pojawienie się w pokoju dziecięcym. Za niedługo wszystko znowu będzie musiało się tam zmienić, a przynajmniej część rzeczy zduplikować :)
Powodzenia w urządzaniu pomieszczeń, w których funkcjonują najbardziej krytyczni i wymagający mieszkańcy!