Jesień kojarzy mi się ze światłem i tkaniną. Światłem ciepłym - albo odbijającym się od złotych liści, albo tym w domu, które daje poczucie bezpieczeństwa. Z tkaniną o mięsistej fakturze, wypukłym splocie i wrzosowej kolorystyce. Koce, pledy, narzuty (widzę, że zaczynam nieświadomie tworzyć nowa kolekcję....). I szydełko - bo na drutach nie potrafię robić....I haft.
Tak się jakoś poskładało, że te tkaninowe wizualizacje stały się realne. Międzyikonowy czas we wrześniu i październiku spędzałam na moim ulubionym zajęciu - opróżnianiu swoich magazynów i przetwarzaniu tego wszystkiego co tam się znajduje , a ma wspólny mianownik w danym temacie. To opróżnianie magazynów i przetwórstwo ma służyć zrobieniu miejsca, oddechu w szafkach, pudłach i tajnych skrytkach, ale zazwyczaj kończy się tym, że zanim szafki zaczną oddychać dostają nowe jeszcze większe porcje wsadu .... :)
Zacznijmy od delikatnych tkaninowych działań - kilka owijkowych broszek z zimową próbką:
Powstał też kocyk z delikatnej fioletowej bawełny (8 motków po 1 zł kupionych na Kiermaszu Różności w siedzibie Fundacji Rodzin Polskich w Świętochłowicach, szczegóły
tu POLECAM!!! )
Na tym samym kiermaszu kupiłam piaskowy sweterek z lekko już sfilcowanej angorki - był kupiony z myślą o noszeniu, ale pewnego wieczoru zaczęłam go przerabiać na zawieszki serca, wykorzystując do tego resztki kolorowych polarowych czapek i malutkie kłębki bawełny, które zostają po powstających nałogowo kołnierzykach.
Los francuskiego sweterka podzielił już pastelowy szalik z angory, pocięty na 6 kawałków, z których powstają mięciutkie i miłe sowy. W planach przetwórczych jest także zamiana wełnianej kraciastej spódnicy w ozdobne zawieszki lub zwierzyniec zabawkowy.
*ceramiczny pojemnik ze wspomnianego kiermaszu
Odnośnie sów - tu wersja z polarkowymi oczami, ale już uległa zmianie i teraz wszystkie elementy (oczy, skrzydła, których tu jeszcze nie ma, dziób) są wykonane na szydełku z bawełny. Piaskowe tło oczu sowy - oczywiście z piaskowego sweterka - został wykorzystany do ostatniego ścinka:)
Angorkowy szalik jest przemiły i w cudownie pastelowych kolorach, sowy (dostaną jeszcze skrzydełka) mogą więc być i zabawką i poduszką. Jest z nimi jeden problem - córa każdej nowo powstałej nadaje funkcję w sowiej rodzinie (mama sowa, tata sowa, babcia sowa) i nie dopuszcza myśli, że one mogą gdzieś odlecieć...Nawet pod osłoną nocy...
Haft, szycie, szydełko jest miłe, relaksujące, daje mi możliwości przetwarzania, nadawania nowego życia niechcianym ubraniom. Koszyk z tkaninami, bawełną, włóczką, szydełkiem przenoszę z miejsca na miejsce w zależności, gdzie mogę poświęcić temu chwilę. Ale moje serce skradła ostatnio zupełnie inna technika. Tkactwo.
Przez zawodową ciekawość i obowiązek buszowałam po stronach okolicznych muzeów. I tak natrafiłam na informacje o warsztatach
"Jeśli masz czas, czemu nie tkasz?" w chorzowskim skansenie.
I wpadłam jak śliwka w kompot. Po kilku dniach błądzenia po domu i poszukiwania miejsca na krosna - co z góry jest po prostu nierealne - nie tylko ze względu na metraż mieszkania, ale i na koszty, zaczęłam kombinować w jaki sposób, za co i u kogo wstawić krosna tkackie.
Na 9cio godzinnych warsztatach (3 x po 3 godziny) dostałam solidną dawkę podstawowych informacji o historii tkactwa, podstawę obsługi krosna dwunicienicowego, zobaczyłam jak się przędzie na wrzecionie i kołowrotku (kolejna fascynacja) i utkałam dywanik - szmaciak o solidnych wymiarach (55x70 cm). A co najważniejsze spędziłam trzy środowe popołudnia w cudownym towarzystwie prowadzącej warsztaty. I nikogo więcej, bo byłam sama... Teraz mam syndrom odstawienia, więc chwilowo otaczam się literaturą i szukam czasu na zapisanie się na warsztaty tkania na bardku (krajki). Dywanik na razie nie spełnia swojej docelowej roli. Póki co, jak dziecko które ma nową zabawkę, wszędzie z nim chodzę a w domu zostawiam na stole w dużym pokoju, żebym mogła się nim nacieszyć. Rytm, który daje osnowa i mięsistość przerobionej flanelowej pościeli, zasłon, koszuli i lnianych obrusów wzbudza mój uśmiech i brzęczące zdanie w głowie "chcę więcej!".
*lniana poszewka z ręcznym haftem też z kiermaszu Fundacji Rodzin Polskich (len i ręczny haft - 5 zł!)
Szaleństwo! Polecam każdemu. Tym bardziej, że gdzie się jest lepiej uczyć niż u źródła?! a skansen na pewno takim miejscem jest! polecam rzucić okiem na inne popołudniowe warsztaty.
I na koniec takie małe spostrzeżenie - po zrobieniu tych zdjęć zauważyłam spójność kolorów w tych jesiennych tkaninach.
Jesień była dla mnie zawsze najbardziej owocną porą roku jeśli chodzi o rękodzieło. W swojej początkowej fazie daje inspiracje kolorem, światłem, fakturą, a potem zabiera to wszystko - daje chłód, wilgoć i szarość, żeby mieć czas i chęć do tworzenia!
Tego bardzo życzę!!!